
Wszyscy,
którzy w miarę regularnie śledzą wpisy pojawiające się na moim
blogu, z pewnością dostrzegli moje przywiązanie do postaci
stworzonej przez Jacka Piekarę – inkwizytora Mordimera. Kiedy
pisałem recenzje książki „Ja Inkwizytor: Głód i Pragnienie”,
dałem wyraz swojemu rozczarowaniu oraz przekonaniu, że świat, w
którym Jezus Chrystus zszedł z krzyża i utopił Jerozolimę oraz
swoich prześladowców w rzece krwi, stał się dobrą maszynką do
robienia pieniędzy. Miałem duże obawy kiedy sięgałem po
„Kościany Galeon”. Nie wiedziałem czego się spodziewać.
Jednak sentyment do bohatera wziął górę i książkę kupiłem.
Tak
jak w „Głodzie i Pragnieniu” Mordimer podejmuje się wykonywania
zleceń od Mistrza Inkwizytora Teofila Dopplera. Tym razem musi
zbadać sprawę tajemniczego zniknięcia pewnego szalenie bogatego
kupca.
„Ja
Inkwizytor: Kościany Galeon” to najlepsza książka ze świata
inkwizytorów od bardzo, dawna czyli od chwili premiery „Łowcy
Dusz”. Czy jednak oznacza to, że książka ta wyjątkowo przypadła
mi do gustu?
Powieść
ta, reklamowana jako łącznik pomiędzy częściami „Ja
Inkwizytor” a „Sługą Bożym”, według mnie nie wniosła
niczego nowego do serii. Akcja w opowiadaniach Jacka Piekary stała
się bardzo schematyczna. Zlecenie, tajemnica, śledztwo,rozwiązanie.
Sama seria od pewnego czasu przestaje być fantastyką a staje się
miernym kryminałem. Jednak „Galeon” ma w sobie ten szczególny
„błysk”, który spowodował, że książka mnie wciągnęła.
Czy spowodował to mój sentyment, czy też po prostu chęć powrotu
do tego świata? Niestety nie jestem w stanie odpowiedzieć na to
pytanie.
Chciałbym
w tym tekście móc napisać, że wcześniej się myliłem, pisząc o
„maszynce do robienia pieniędzy”. Przykro mi, ale po lekturze
najnowszej powieści Piekary dalej mam podobne zdanie. Brakuje
świeżości, jakiejś bardziej skomplikowanej intrygi. Fakt, że
„Kościany Galeon” przypadł mi do gustu nie zmienia tego, że
jest książką przeciętną w porównaniu do pierwszych zbiorów
opowiadań z tego uniwersum. Pytanie brzmi: czy gdyby nie zawód jaki
odczułem po lekturze „Głodu i pragnienia”, byłbym w stanie
docenić tę maleńką iskierkę, którą odnalazłem teraz? Niestety
wątpię w to. Poza tym nie jestem osamotnionym w podobnym
twierdzeniu. Warto zerknąć chociażby na portal „lubimy czytać”
aby przekonać się jak wiele czytelników zawiodło się i
zniechęciło do serii.
Książka,
jak to zwykle bywa u „Fabryki Słów” prezentuje się świetnie
na półce. Grafikę na okładkę stworzył ceniony przeze mnie Piotr
Cieśliński (znany jako Dark Cryon) a ilustracje wewnątrz wykonał
Dominik Broniek. Jedyne do czego mogę się tutaj doczepić to rodzaj
tuszu, którym został wydrukowany tekst. Po przeczytaniu większej
ilości stron, moje palce stawały się czarne, jakby ubrudzone
grafitem lub węglem. Powoduje to, że książka niestety się
brudzi.