Nie sposób zaprzeczyć, że żyjemy w ciężkich czasach. Dobrze wiemy, że aby coś osiągnąć nasz produkt musi wyróżniać się na tle konkurencji. Również dotyczy to pisarzy i wszelkiego rodzaju wydawnictw. Ci pierwsi wyrywają sobie włosy z głów aby wymyślić coś nowego. Coś na co jeszcze nikt nie wpadł. Coś dzięki czemu to właśnie ich książki będą znikały z półek sklepowych. Wydawnictwa natomiast prześcigają się w różnych typach okładek, pięknych grafikach na nich widniejących oraz ilustracjach odnoszących się do treści.
Czy
jednak jest to właściwa droga? Czy wszelkiego rodzaju „ozdóbki” są konieczne do
osiągnięcia sukcesu na polskim rynku wydawniczym?
Właśnie do takich przemyśleń skłoniła mnie lektura „W
poszukiwaniu utraconej chwały” Davida Gemmella. Jest to czwarta powieść
napisana przez tego brytyjskiego pisarza ze świata Drenajów. Jeżeli jednak
chodzi o wewnętrzną chronologie cyklu, znajduje się ona na ósmym miejscu.
Powieść ta jest dowodem na to, że pomimo swojej wtórności
i nie zawierania w sobie niczego odkrywczego może być dziełem bardzo dobrym.
Akcja opowieści toczy się około dwadzieścia lat po
wydarzeniach opisanych w „Królu poza bramą” (Recenzje tego tomu znajdziecie na
stronie:"Król poza bramą" - RECEZNJA )
Nie znajdziemy tutaj niczego nowego. Spotykamy tutaj
genialnego fechmistrza Chareosa i jak to zwykle bywa u Gemmella, jest on
weteranem epickiej i legendarnej obrony Bel-Azar. Jest również i wielkolud o
nadzwyczajnej sile- Beltzer, dwóch łóczników, którzy dzielą ze sobą łoże- Fin i
Maggrig, oraz prosty wieśniak, nie mogący się pogodzić z brutalnością świata-
Kiall.
To właśnie ten ostatni postanawia ruszyć śladem porwanej
ze swojej rodzinnej wioski kobiety. A herosi jak to herosi. Ruszają z pomocą
młodzikowi.
Mamy tutaj klasyczny motyw drogi bardzo dobrze znany każdemu
miłośnikowi fantastyki (np. Władca Pierścieni). Bohaterowie wyruszają do serca
wrogiego i niebezpiecznego państwa aby wypełnić zadanie.