Parę tygodni temu za punkt honoru obrałem sobie, że do końca tego roku ukończę czytać wszystkie rozpoczęte przeze mnie cykle. Dlatego też po ukończeniu pierwszego tomu „Tańca ze Smokami” Martina, nie ociągałem się zbyt długo z sięgnięciem po drugą część „Tańca”.
Po odłożeniu pierwszej części, piątego tomu Pieśni Lodu i Ognia, nie mogłem pozbyć się wrażenia, że Marin pisząc „Nawałnicę Mieczy” (według mnie najlepszą część cyklu) postawił sobie poprzeczkę tak wysoko, że teraz nie jest w stanie zaspokoić oczekiwań swoich czytelników. Jednak to co działo się w pierwszym tomie „Tańca ze Smokami” okazało się tylko rozgrzewką przed tym co czekało na mnie w drugiej części.
Fabuła „Tańca ze Smokami” parę razy mnie zaskoczyła i chociaż wydawało mi się, że nie może dojść już do zbyt wielu roszad w grze o tron to okazało się po raz kolejny, że Martin potrafi nieźle zamieszać w życiach swoich bohaterów. Patrząc teraz na spokojnie wstecz dochodzę do wniosku, że po przeczytaniu pierwszych tomów, sam za nic nie wpadłbym na to, którzy bohaterowie pod koniec pozostaną w grze i będą liczyć się w walce o władzę.
To co z pewnością zwraca uwagę w świecie stworzonym przez Martina jest to, że jego bohaterów nie można zakwalifikować do tych dobrych lub tych złych. Każdy z nich bowiem musi dokonywać czynów dobrych jak i tych momentami bardzo złych i okrutnych. Bardzo ciekawie wygląda to jak niektórzy z nich zmieniają się pod wpływem przeżytych wydarzeń i doświadczeń. Takim najbardziej jaskrawym przykładem jest z pewnością postać Theona, złamanego i wręcz ukształtowanego na nowo człowieka.