wtorek, 25 lutego 2020

"Oprawca boży" Eugeniusz Dębski - RECENZJA

Nie ma zbyt wielu pisarzy, co do których odczuwałbym taki sentyment jaki czuje do twórczości Eugeniusza Dębskiego. To jego książki czytałem kiedy dopiero zaczynałem swoją przygodę z polską fantastyką. Do tej pory z nostalgią wspominam lekturę chociażby „O włos od piwa”, „Śmierci magów z Yara” czy dwutomowej „Krucjaty”. Chociaż książki te nie zbierały może zbyt wysokich ocen to lata temu potrafiły mnie na swój sposób oczarować. Kiedy więc zobaczyłem, że po latach niebytu Pan Dębski wraca do „Fabryki Słów” ze swoją nową książką, to tylko kwestią czasu pozostawało to kiedy sięgnę po „Oprawcę bożego”.

    „Oprawca boży” opowiada historię boskiego egzekutora Durkiss'a. Wyobraźmy sobie świat, w którym bogowie mszczą się na ludziach za wszelkiego rodzaju bluźnierstwa. Ktoś składał przysięgę na boże imię i jej nie dotrzymał? Egzekutor wysłany przez obrażonego boga sprawi, że kara jaką poniesie bluźnierca będzie świadectwem tego, iż nie warto postępować wbrew woli bóstwa. Takiego właśnie krzywoprzysięzcę musi ukarać Durkiss. Jednak sprawa okazuje się być nie taka prosta jak z początku wyglądała a naszego bohatera zaczynają dręczyć wątpliwości.

    Powieść już od pierwszych stron zapowiada się świetnie. Otrzymujemy bowiem zapowiedź intrygującego, wciągającego i mrocznego świata, którego nie powstydziłaby się niejedna powieść z gatunku dark fantasy. Jednak od trzeciego rozdziału zaczyna dziać się coś dziwnego. Otóż niczym królik wyskakujący z kapelusza pojawia się wątek miłosny a naszemu bohaterowi nagle zaczyna ubywać nie tylko umiejętności, które zdobywał przez lata katorżniczego szkolenia ale i również zaczyna on wręcz głupieć. Tak jakby cała zdobyta wiedza nagle z niego wyparowała. Odniosłem wręcz wrażenie jakby początek powieści i fragment zakończenia napisano dużo wcześniej i zostały po latach odgrzebane w szufladzie. Być może autor nagle zrezygnował z pisania powieści o brutalnym i mrocznym świecie i poszedł drogą na skróty? Bo jak inaczej można nazwać momentami wręcz infantylne dialogi oraz bezsensowne wymyślanie nowych wulgaryzmów, które  nie są ani śmieszne ani nie brzmią zbyt autentycznie, jak nie próbą przypodobania się jakiej wyimaginowanej grupie czytelników?

poniedziałek, 17 lutego 2020

"Kolejne upiorne opowieści po zmroku" Alvin Schwartz - RECENZJA

Kiedy odkładałem na półkę „Upiorne opowieści po zmroku” Alvina Schwartz'a nie spodziewałem się, że sięgnę po kolejne książki tego autora. Znaczący wpływ na takie moje odczucie miało z pewnością to, że po zobaczeniu fragmentów filmu opartego na „Upiornych opowieściach” po lekturze książki oczekiwałem zdecydowanie więcej emocji. Jednak po pewnym czasie doszedłem do wniosku, żeby oddzielić film od opowiadań Schwartz'a grubą kreską i sięgnąć po drugi tom „Opowieści”. O dziwo, wiedząc już czego mogę spodziewać po lekturze to „Więcej upiornych opowieści po zmroku” czytało mi się zdecydowanie lepiej od swojej poprzedniczki. Dlatego też, chcąc domknąć na swoim czytelniczym koncie cały cykl Schwartz'a naturalnym było dla mnie sięgnięcie po „Kolejne upiorne opowieści po zmroku”.

    Strach jest nieodłącznym towarzyszem człowieka. Potrafi ukrywać się aby niespodzianie pojawić się niczym królik wyskakujący z czarodziejskiego kapelusza. „Kolejne upiorne opowieści po zmroku” to doskonały przykład na to, że pomimo upływu dziesiątek a nawet setek lat, ludzi przerażają podobne zjawiska. Wampiry, wilkołaki, duchy małych dzieci, zjawy czy przemieszczające się z niewiadomych przyczyn przedmioty po domu do dzisiaj budzą trwogę. Nawet współczesne nam czasy pokazują, że pomimo tego iż większość ludzi zarzeka się, że nie wierzy w nadprzyrodzone zjawiska to wszelkie wzmianki o duchach budzą dreszczyk grozy. Fenomen domu w Amityville jest doskonałym przykładem na to, że nawet nowoczesne społeczeństwo ulega uczuciom podobnym do tych, które odczuwali nasi przodkowie. 

    „Kolejne upiorne opowieści po zmroku” to nie tylko okazja do zapoznania się z opowieściami wywodzącymi się z czasów amerykańskiego osadnictwa ale i również możliwość zobaczenia jak bardzo „na czasie” pozostają te opowieści. Chociażby historia w opowiadaniu „Takie rzeczy się zdarzają” zdaje się być wręcz idealnym materiałem nie tylko na dobry film ale i ciekawą książkę, oczywiście wtedy kiedy ktoś pokusiłby się bardziej rozwinąć opowieść. Jest to bowiem historia o zemście wiedźmy oraz starym, ludowym sposobie na pokonanie klątwy.

środa, 12 lutego 2020

"Droga Królów" Brandon Sanderson - RECENZJA

Na swoim czytelniczym koncie mam dość pokaźną liczbę przeczytanych książek autorstwa Brandona Sandersona. Moje spotkania z tym autorem przebiegały różnie. Poznawanie dorobku tego pisarza rozpocząłem od  świetnej trylogii „Ostatnie Imperium”, po czym mozolnie brnąłem przez „Elantris”. Z lekturą „Drogi Królów” zwlekałem dość długo. Największy wpływ na moją zwłokę miała z pewnością objętość tej powieści. Wiedziałem, że kiedy zacznę ją czytać, to z pewnością minie kilka tygodni nim uporam się z prawie tysiąc stronicowym dziełem. Skąd mogłem wiedzieć, że książka wciągnie mnie do tego stopnia, że nie będę potrafił się od niej oderwać?

    „Droga królów” opowiada przede wszystkim o losach trzech bohaterów: Dalinara Kholina, Shallan Davar oraz Kaladina. 

    Dalinar Kholin to arcyksiążę, świetny dowódca i wojownik należący do elity państwa zwanego Aletkharem. Dalinar jest konserwatystą, któremu nie podoba się droga jaką podąża jego państwo oraz nowe pokolenie arystokracji. Jednak cały szacunek i reputacja Kholina zaczyna wisieć na włosku kiedy podczas zjawisk pogodowych zwanych arcyburzami zaczyna doznawać niewytłumaczalnych wizji przenoszących go do zamierzchłej przeszłości.

    Shallan Davar to młoda dziewczyna, która wyrusza w podróż aby zostać uczennicą kobiety, uznawanej za jeden z najwybitniejszych umysłów na świecie. Jednak oprócz chęci kształcenia się dziewczyna ma jeszcze jeden ukryty cel, który spowoduje wiele perturbacji oraz sprawi, że Shallan zdecydowanie inaczej spojrzy na otaczający ją świat.

     Kaladin to bohater, któremu Sanderson poświęca najwięcej miejsca w „Drodze Królów”. Mężczyzna miał zostać w młodości chirurgiem leczącym ludzi ale los napisał mu zdecydowanie inny scenariusz. Wstąpił do wojska i na skutek pewnych wydarzeń z dowódcy oddziału stał się niewolnikiem skazanym na pracę, którą mało kto był w stanie przeżyć. Kaladin dołączył do załogi mostu czwartego, której obowiązkiem było niesienie na swoich ramionach przeprawy pod nieustannym ostrzałem łuczników wrogiego wojska.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...