Patrząc po ilości
przeczytanych przeze mnie książek Andrzeja Pilipiuka chyba nie
sposób nie zauważyć, ze jest to jeden z moich ulubionych pisarzy.
Kiedy na półki księgarń zawitało kolejne wznowienie „Operacji
Dzień Wskrzeszenia” postanowiłem sobie trochę odświeżyć tę
powieść. Poniższy tekst będzie nie tylko recenzją powieści ale
i również moją sentymentalną podróżą w przeszłość do czasów
kiedy dopiero rozpoczynałem swoją prawdziwą przygodę z
literaturą. Zapraszam!
Prezydentem w Polsce
zostaje Paweł Citko. Osoba marząca o tym aby z naszej ojczyzny
uczynić mocarstwo. Dlatego też w tajemnicy konstruowane są bomby
atomowe, które mają asem w talii kart jaką posługuje się polska
polityka zagraniczna. Nie przewidziano jednego. Do super tajnych
silosów rakietowych włamuje się grupa terrorystów. Ba skutek ich
działań rakiety zostają wystrzelone. Kolejne wydarzenia łatwo
przewidzieć – wojna atomowa, która pozostawia po sobie zgliszcza.
Na tych zgliszczach Polacy budują wehikuł czasu. Wybierana jest
grupa młodych, utalentowanych ludzi, którzy za zadanie będą mieli
cofnięcie się w czasie oraz zapobiegnięcie narodzinom Citki.
Motyw podróży w czasie
aby zapobiec czyimś narodzinom nie jest czymś nowym. Chyba każdy z
nas oglądał albo przynajmniej słyszał o „Terminatorze”. Autor
wykorzystuje znany motyw jednak w taki sposób, że czytelnika
wtórność tej wizji w żaden sposób nie razi. Wraz z bohaterami
zwiedzimy bowiem Warszawę pod „carską okupacją”, stoczymy
pojedynki z Ochraną. Jakby tego było mało odwiedzimy również
XVII wieczną stolicę podczas wielkiej epidemii dżumy. Pilipiuk
świetnie opisuje przeszłe czasy. Nie tylko ubiory ludzi tam
żyjących ale i również zachowania, czy metody edukacji. W pewien
sposób „odczarowuje” utarte myślenie o XIX wieku jako o czasach
zacofania, licznych niewygód przedstawiając zupełnie inny wygląd
tej epoki. Widać, że posiada on sporą wiedzę historyczną (z
wykształcenia jest archeologiem).
Co do samego pomysłu
jak te podróże w czasie powinny wyglądać i na jakiej zasadzie
działa sama maszyna czasu mam pewne zastrzeżenia. Opis całej
procedury jest trochę zagmatwany. Autor sam gubi się trochę w
swoich wyjaśnieniach aż w końcu można sobie wręcz wyobrazić
jego machnięcie ręką i usłyszeć słowa: „jakoś przejdzie”.
Otóż Pilipiuk w pewnym momencie mówi o tym, że każda ingerencja
w przeszłość zmienia przyszłość i może spowodować
nieodwracalne zmiany. Więc zarówno zakupy, wynajmowanie pokoi
powinno być w zasadzie niemożliwe. A jednak wbrew temu co sam
autor napisał nic się nie zmienia. Owszem możemy powiedzieć, że
albo zmiany te były mało istotne albo po prostu nie nastąpiły.
Jednak cała teoria dość mocno chwieje się.
We wstępie napisałem,
że będzie to dla mnie trochę sentymentalna podróż. Dlaczego?
Posiadam pierwsze wydanie „Operacji Dzień Wskrzeszenia” z 2006
roku. Było to moje pierwsze spotkanie z polską fantastyką i moja
pierwsza książka wydana przez „Fabrykę Słów”. W tamtych
czasach „Fabryka” była nie tylko czymś nowym ale i pewnego
rodzaju pionierem. Super grafiki na okładkach, ilustracje wewnątrz
książki (to wydanie z 2006 roku ilustrowali Grzegorz i Krzysztof
Domaradzcy) no i przede wszystkim grzbiet książki ozdobiony
miniaturową grafiką. Dzisiaj wydaje się to być standardem wtedy
było to coś zupełnie nowego.
„Operacja Dzień
Wskrzeszenia” pomimo tego iż liczy już sobie ponad 10 lat wciąż
potrafi wciągnąć czytelnika. Powieść czyta się szybko a
niezwykła lekkość z jaką autor posługuje się piórem sprawi, że
nie zauważycie kiedy dotrzecie do końca przygody.
To jest moja pierwsza i jak dotąd jedyna książka Pilipiuka, która pojawiła się na mojej półce (nieprzeczytana do dziś). A dlaczego? Bo jak był w Kato na targach to szukałem jakiejś tylko książki w antykwariatach, żeby tylko zdobyć podpis i podejść do autora. Dobrze, że chociaż wyglądała w miarę dobrze, a nie sfatygowana, zakurzona itp. :P Kiedyś przeczytam.
OdpowiedzUsuńU mnie książka niestety nadal znajduje się na liście "półkowników", gdy pojawiało się wznowienie straszenie się na nią napaliłam, ale zawsze coś innego "wyskoczyło do czytania". ;)
OdpowiedzUsuń