
Mówią,
że postęp rozjaśnia mroki. Ale zawsze, zawsze będzie istniała ciemność. I
zawsze będzie w ciemności Zło, zawsze będą w ciemności kły i pazury, mord i
krew. Zawsze będą istoty co nocą łomocą. A my, wiedźmini, jesteśmy od tego, by
przyłomotać im.”
Vesemir z Kaer Morhen
Właśnie tego łomotu, o którym mówi Mistrz Wiedźminów w najnowszej powieści Andrzeja Sapkowskiego
na pewno nie brakuje. Dzieje się naprawdę dużo.
Geralt udaje się do miasta Kerack. Po zabiciu olbrzymiego
Arachnomorfa, postanawia porządnie zjeść i wypocząć w miejscowym zajeździe
„Natura Rerum”. Zostaje on jednak aresztowany a z kordegardy, gdzie zdeponował
swój oręż ktoś kradnie wiedźmińskie miecze. Biały Wilk razem z Jaskrem
rozpoczynają swoje śledztwo. Jakby tego było mało, czarodzieje podejrzewają, że
jeden z nich „przesadził” z przywoływaniem demonów i jest sprawcą kilku masakr
wśród ludności. Geralt jest zmuszony zbadać całą sprawę. A to jeszcze nie
koniec. Znacznie więcej znajdziecie gdy sami sięgniecie po „Sezon Burz”.
Dość długo nie mogłem się „wczytać” w nowego wiedźmina.
Szukałem jakiegoś „kręgosłupa” dla całej akcji powieści. Na początku myślałem,
że wszystko będzie sprowadzało się do poszukiwaniu słynnych mieczy. Jednak w
pewnym momencie Geralt zaprzestaje poszukiwań.
Afera z czarodziejami (pojawia się temat eksperymentów i
mutacji znany z gier komputerowych) też nie jest głównym wątkiem.
„Sezon Burz” to po prostu wycinek kilku „typowych”
tygodni z życia wiedźmina. Geralt prowadzi naprawdę aktywne życie. Na kartach
tej powieści jest już osobą rozpoznawalną. Jako wiedźmin zmuszony jest do
przyjmowania zleceń, które są jego źródłem utrzymania. Według mnie właśnie coś
takiego chciał pokazać Sapkowski. Dlatego nie ma jednego, takiego wyraźnego
wątku akcji a w zasadzie aż trzy. Autor
ukazał świat pełen potworów i niebezpieczeństw.