Nie będę ukrywać, że po
lekturze „Siewcy Wiatru” i „Żaren Niebios” musiałem przezwyciężyć wewnętrzy
opór aby sięgnąć po „Zbieracza Burz”. Jestem jednak osobą lubiącą kończyć to co
się zaczęło. Mogę śmiało powiedzieć, że nie żałuje tego kroku ponieważ „Zbieracz”
jest powieścią dobrą.
Książka ukazała się dziewięć lat po „Siewcy”. Według mnie
ten czas działał na korzyść Kossakowskiej ponieważ stała się po prostu lepszą
pisarką.
Daimon Frey po pokonaniu Antykreatora spędza czas w
Strefie Poza Czasem. Bierze udział w nielegalnych walkach. Podczas jednego ze
swoich pojedynków doznaje Objawienia. Sama Jasność przemawia do Anioła Zagłady
i nakazuje mu zniszczyć Ziemię. Archaniołowie po usłyszeniu tych wieści są
przekonani, że Abbaddon został opętany przez Cień. Jakby tego było mało Michał
na własną rękę, bez powodzenia próbuje pojmać Frey’a. Daimon opuszczony przez
przyjaciół oraz ścigany przez anielskie oddziały specjalne musi szukać
schronienia na Ziemi.
„Zbieracz Burz” to opowieść o samotności i opuszczeniu. Główny
bohater, naznaczony przekleństwem Burzyciela Światów jest postacią, która czuje
się nierozumiana i opuszczona. Gdyby tylko mógł, z pewnością zrzekłby się tego
Bożego Daru. Natomiast Archanioł Michał nie może sobie poradzić z tym, że to
Abbaddon a nie on stoczył pojedynek z Siewcą. Czuje po prostu ludzką zazdrość i
zawiść.
Kossakowska ukazuje anioły w sposób, który odbiega od
wpajanego nam od dzieciństwa „standardowego” wyobrażenia tych istot. Nie są to
postaci dobre i kochające. Nie przypominają uśmiechniętych, tłuściutkich
cherubinów znanych z kościelnych ołtarzy i walentynkowych kartek. Anielska
Arystokracja przypomina raczej bandę niedojrzałych drani, którzy uważają siebie
za mądrzejszych od samego Stwórcy.
W obu tomach powieści widać fascynację autorki
malarstwem. Aż roi się tutaj od wymyślnych kompozycji kolorów i ich nazw, które
przeciętnemu mężczyźnie niczego nie mówią.
Zabiegiem, który mnie najbardziej irytował było
wprowadzenie bezpośredniej formy, mającej na celu ułatwienie czytelnikowi zrozumienie
odczuć bohatera np. ”Otwiera drzwi. Widzisz jej twarz. Już wiesz, że wszystko
poszło nie tak.” Itd. itp.
Czytając „Zbieracza burz” momentami czułem się jakbym
czytał znienawidzone z liceum dzieła Orzeszkowej. To przez wymyślne porównania
i epitety. Wszystko to miało taki poetycko- artystyczny charakter, drugie dno,
którego znaczenia trzeba było się domyśleć niczym „żużle żalu” Szanownej Pani
Elizy przed chwilą wspomnianej.
Może Was zdziwić to, że cały czas pisze o „Zbieraczu”
jako o jednej książce a nie dwóch oddzielnych tomach. Moim zdaniem książka ta
została sztucznie podzielona na części przez wydawcę. Spokojnie można było
wydać to w jednym tomie i zamiast 80 złotych wydać tylko 40. Pomimo jak zwykle
świetnej okładki i dobrych ilustracji byłoby mi wtedy z pewnością jakoś lżej na
sercu.
„Zbieracz Burz” to
z pewnością najlepsza powieść z całego cyklu „Zastępy anielskie”. Jednak nie
zmienia to faktu, że od całej serii oczekiwałem znacznie więcej. Zwłaszcza
czytając ogrom pozytywnych komentarzy dotyczących Kossakowskiej. Ode mnie cała
seria dostaje lekko 5/10 punktów.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy pozostawiony komentarz i poświęcenie tych paru minut na lekturę mojego tekstu. Zachęcam do dołączenia do grona obserwatorów. Daje mi to dodatkową motywację przy tworzeniu kolejnych wpisów :)