Nie ma zbyt wielu pisarzy, co do których odczuwałbym taki sentyment jaki czuje do twórczości Eugeniusza Dębskiego. To jego książki czytałem kiedy dopiero zaczynałem swoją przygodę z polską fantastyką. Do tej pory z nostalgią wspominam lekturę chociażby „O włos od piwa”, „Śmierci magów z Yara” czy dwutomowej „Krucjaty”. Chociaż książki te nie zbierały może zbyt wysokich ocen to lata temu potrafiły mnie na swój sposób oczarować. Kiedy więc zobaczyłem, że po latach niebytu Pan Dębski wraca do „Fabryki Słów” ze swoją nową książką, to tylko kwestią czasu pozostawało to kiedy sięgnę po „Oprawcę bożego”.
„Oprawca boży” opowiada historię boskiego egzekutora Durkiss'a. Wyobraźmy sobie świat, w którym bogowie mszczą się na ludziach za wszelkiego rodzaju bluźnierstwa. Ktoś składał przysięgę na boże imię i jej nie dotrzymał? Egzekutor wysłany przez obrażonego boga sprawi, że kara jaką poniesie bluźnierca będzie świadectwem tego, iż nie warto postępować wbrew woli bóstwa. Takiego właśnie krzywoprzysięzcę musi ukarać Durkiss. Jednak sprawa okazuje się być nie taka prosta jak z początku wyglądała a naszego bohatera zaczynają dręczyć wątpliwości.
Powieść już od pierwszych stron zapowiada się świetnie. Otrzymujemy bowiem zapowiedź intrygującego, wciągającego i mrocznego świata, którego nie powstydziłaby się niejedna powieść z gatunku dark fantasy. Jednak od trzeciego rozdziału zaczyna dziać się coś dziwnego. Otóż niczym królik wyskakujący z kapelusza pojawia się wątek miłosny a naszemu bohaterowi nagle zaczyna ubywać nie tylko umiejętności, które zdobywał przez lata katorżniczego szkolenia ale i również zaczyna on wręcz głupieć. Tak jakby cała zdobyta wiedza nagle z niego wyparowała. Odniosłem wręcz wrażenie jakby początek powieści i fragment zakończenia napisano dużo wcześniej i zostały po latach odgrzebane w szufladzie. Być może autor nagle zrezygnował z pisania powieści o brutalnym i mrocznym świecie i poszedł drogą na skróty? Bo jak inaczej można nazwać momentami wręcz infantylne dialogi oraz bezsensowne wymyślanie nowych wulgaryzmów, które nie są ani śmieszne ani nie brzmią zbyt autentycznie, jak nie próbą przypodobania się jakiej wyimaginowanej grupie czytelników?