Muszę przyznać, że dawno tak nie ucieszyłem się na wiadomość o premierze książki jak w chwili kiedy dowiedziałem się, że ukaże się kolejny tom przygód Jakuba Wędrowycza. Postać wiejskiego egzorcysty amatora i bimbrownika w jednym, darzę bowiem szczególną sympatią a sam autor – Andrzej Pilipiuk, należy do grona moich ulubionych polskich pisarzy.
Biorąc do ręki „Karpie bijem” kierowałem się przede wszystkim sentymentem i nie spodziewałem się zbyt wiele po najnowszym zbiorze przygód Wędrowycza. Uważam, że od czasów „Wieszać każdy może” historie o tym egzorcyście stają się coraz słabsze. Jednak „Konan Destylator” pozwalał mieć choć cień nadziei, że wszystko powoli zaczyna wracać na właściwe tory.
„Karpie bijem” to porcja kolejnych przygód Jakuba oraz jego druha Semena. Nie będę tutaj streszczał poszczególnych historii bo nie o to mi chodzi. Jednak muszę przyznać, że po lekturze zbioru jestem bardzo pozytywnie zaskoczony. Nie spodziewałem się aż tak dobrych opowiadań. Dawno nie było tak, żebym czytając o perypetiach Wędrowycza śmiał się na głos a już zupełnie nie pamiętam kiedy ostatnio czytałem komuś na głos fragmenty jego przygód a mój interlokutor śmiał się razem ze mną z absurdalnych sytuacji opisanych przez Pilipiuka.