Myślę, że
każdy z nas ma książkę, do której wraca z sentymentem. Lektura
takiej powieści często przywołuje niezapomniane wspomnienia oraz
uczucia jakie przeżywaliśmy wraz z bohaterami. Dla mnie jedną z
takich książek, do których z chęcią wracam należy „Miecz i
kwiaty” Marcina Mortki. Kiedy więc zobaczyłem, że nakładem
wydawnictwa Uroboros ukazało się jednotomowe wydanie całej
trylogii nie trzeba było namawiać mnie do jej kupna.
Marcin
Mortka przenosi nas w czasie do końca XII wieku na tereny Ziemi
Świętej. To tam od prawie stu lat toczy się zacięta wojna
pomiędzy chrześcijanami a muzułmanami. Jedni za punkt honoru
uznają zdobycie i utrzymanie w swojej władzy ziemi, po której
chodził Chrystus, natomiast drudzy nie spoczną dopóki nie
przegnają najeźdźcy. To właśnie wyznawcy proroka zaczynają
powoli przeważać szalę zwycięstwa na swoją korzyść zwłaszcza,
że na ich czele stoi utalentowany wódz Saladyn.
Głównym
bohaterem trylogii „Miecz i kwiaty” jest młody szlachcic Gaston
de Baideaux, który przybywa do Ziemi Świętej aby odpokutować
swoje czyny oraz pozbyć się ciążącego na nim przekleństwa.
Okazuje się jednak, że opowieści księży w rodzinnych stronach i
jego własne wyobrażenia dotyczące krucjat znacznie różnią się
od tego co chłopak zobaczył kiedy opuścił pokład statku w Tyrze.
Mortka
doskonale opisuje jak wyglądały ulice miast Outremer, gdzie
wspólnie egzystowały trzy największe religie świata. Jak można
się łatwo domyślić zachowanie krzyżowców znacznie różniło
się od tego jak powinien postępować dobry chrześcijanin. Uważali
oni siebie za ludzi lepszych od wyznawców innych religii. Dochodziło
do pogromów ludności żydowskiej a życie Saracena, jak nazywano
wszystkich Arabów, było warte mniej od funta kłaków. Trudno się
temu dziwić patrząc na to kto tak naprawdę przybywał do Ziemi
Świętej. Przeważającą większość stanowili ludzie, którzy w
Europie nie mieliby szans na realizację swoich ambicji czy to z
powodu ciążących na nich zarzutów czy zbyt niskiego urodzenia. W
Królestwie Jerozolimskim każdy bowiem mógł zostać rycerzem i ten
kto w rodzinnych stronach ledwo wiązał koniec z końcem tam przy
sprzyjających wiatrach mógł stać się magnatem.
„Miecz i
kwiaty” to również wspaniałe opisy bitew i pojedynków. Mortka
pisze w sposób bardzo sugestywny, czytelnik może poczuć się jak
bezpośredni świadek przedstawianych wydarzeń. Dodajmy do tego
bardzo dobre opisy przyrody, krajobrazów czy chociażby temperatury,
które powodują to, że można zapomnieć o otaczającej nas aurze
do tego stopnia, że aż czujemy drobinki piasku pomiędzy zębami.
Autor w
trylogii umiejętnie wplata wątki fantastyczne, nadprzyrodzone w
fabułę opartą na wydarzeniach historycznych. Chociaż bardzo lubię
takie zabiegi i wszystko jak najbardziej ze sobą funkcjonowało to
uważam, że tom trzeci staje się za bardzo powieścią fantasy a
tło historyczne zdaje się gdzieś uciekać.
Wydanie
zbiorcze od wydawnictwa Uroboros, bardzo ładnie prezentuje się na
półce. Jest to kawał książki w twardej oprawie. Jednak podczas
lektury napis tytułu wykonany złotymi literami może ulec ścieraniu
co już psuje z początku świetny efekt. Nie mogę przejść też
obojętnie obok masy literówek, które znajdują się w tekście.
Jest tego naprawdę sporo i momentami dość mocno mnie irytowało.
„Miecz
i Kwiaty” Marcina Mortki to trylogia, którą każdy uznający się
za pasjonata czasów krucjat koniecznie powinien poznać. Barwne
opisy, nietuzinkowi bohaterowie oraz tajemnica Ziemi Świętej
czekająca na odkrycie to tylko kilka argumentów, które świadczą
na korzyść tych książek.
Lubię książki Mortki, ale tej jeszcze nie czytałam, więc czas to nadrobić. Moje wyobrażenie o tamtych czasach zostało w dużej mierze ukształtowane przez epopeję krucjat Kossak, więc mam z czym porównywać :)
OdpowiedzUsuńJa się straszenie do Mortki zniechęciłam po "Ragnaroku". Słyszałam, że "Miecz i kwiaty" są bardzo spoko, ale jakoś ciągle w głowie ten "Ragnarok" mi siedzi.
OdpowiedzUsuńMuszę się przełamać.