Mój dobry przyjaciel z
czasów szkolnych zwykł mawiać, że to nie on wybiera książki tylko to książki
wybierają jego. Nigdy nie planował ponoć książkowych zakupów. Szedł do
księgarni i kupował to co pierwsze rzuciło mu się w oczy. Ile jest w tym
prawdy? Przyznam, że nie wiem. Jednak ostatnio sam poczułem ułamek tej magii, o
której mówił Łukasz. Posłuchajcie…
Kiedy szedłem wąską ścieżką pomiędzy regałami i stołami
pełnymi książek nie miałem w planach żadnych zakupów. Mam taki zwyczaj, że od
czasu do czasu odwiedzam księgarnie „Dedalus” na ulicy Grodzkiej w Krakowie gdzie można znaleźć prawdziwe
„perełki” i to jeszcze po cenie wielokrotnie niższej niż ta podana przez
wydawcę. Nagle zobaczyłem okładkę wyróżniającą się z monotonii szarości, swoją
barwą przypominającą stary pergamin i z niesamowitą grafiką. Nie usłyszałem
bicia afrykańskich bębnów niczym Alan w kultowym filmie „Jumanji” jednak poczułem, że muszę ją kupić. Tak właśnie
stałem się właścicielem „Portalu zdobionego posągami” Marka S. Huberatha.
Za nim przejdę do omawiania swoich wrażeń z lektury mam
ostrzeżenie dla wszystkich, którzy nie czytali a chcieli by zapoznać się z
książką Huberatha. Chodzi oczywiście o spoiler. Jednak to nie ja będę
spoilerował ale będzie to robił wydawca na odwrocie swojego produktu. Tak moi
drodzy! Jakiś idiota/tka (nie będę używał słów, które w rzeczywistości
przychodzą mi na myśl) opisał/a sedno całej powieści. To tak jakby kupować
powieść kryminalną i przeczytać w
opisie, kto i dlaczego zabił. Nie czytajcie więc opisu książki a ten kto
go napisał powinien razem z Syzyfem zapierdzielać pod górę.
Przejdźmy do rzeczy bo rozgadałem się niczym starsza pani
w kolejce do lekarza.
Z twórczością Marka Huberatha miałem możliwość zapoznać
się już wcześniej. Czytałem jego „Miasta pod skałą”. Książka ta wywarła na mnie
bardzo dobre wrażenie. Kiedy pisarz nawiązał współpracę z „Fabryką Słów” bardzo
się ucieszyłem. Jednak książki nie kupiłem. Na mojej drodze stanęły oczywiście
finanse. W dniu premiery książka kosztowała prawie 45 złotych i to właśnie ta
cena oraz wspomniany spoiler przyczyniły się w większej mierze do braku sukcesu
tej książki.
Pisarz zaprasza nas na konferencję historyków sztuki
zajmujących się badaniem obrazów przedstawiających Sąd Ostateczny. Główny
bohater Ioanneos próbuje zbadać tajemnice ośrodka, w którym aktualnie przebywa
oraz poznaje uczestników tego wydarzenia.
Książka posiada niesamowity klimat. Czytając „Portal
zdobiony posągami” niejednokrotnie będzie dane nam doświadczyć atmosfery grozy,
mroku czy wręcz klaustrofobii. Sama chęć poznania dalszych losów bohatera
sprawi, że myśl: „jeszcze tylko jedna strona” będzie towarzyszyć Wam aż do
ukończenia powieści.
Największym jak dla mnie atutem tego dzieła jest to, że
czytelnik może wczuć się w doznania towarzyszące bohaterowi. Od pierwszych
stron towarzyszy nam kompletny chaos jeśli chodzi o informacje. Otóż narrator
nie jest wszechwiedzący. Sam dokładnie nie wie co się dzieje i daje nam poznać
namiastkę tego uczucia. Dopiero z chwilą kiedy Ioanneos zaczyna łączyć fakty to
również i nam zaczyna się wyłaniać jakiś obraz całości. Dla mnie jest to
ogromny plus chociaż spotkałem się z opiniami piętnującymi ten zabieg. No cóż „de
gustibus non est disputandum”.
Jest jednak coś co mogę z czystym sumieniem „zarzucić”
autorowi. „Portal zdobiony posągami” cholernie przypominał mi wspomniane już
wcześniej „Miasta pod skałą”. Mamy tutaj podobny schemat niczym u Dana Browna
czyli sztuka, religia, zagadka. Coś co pojawiło się w twórczości Pana Marka już wcześniej. Jednak doznania związane z lekturą pozwoliły mi
zapomnieć o tej wtórności. Należało wszelako o tym wspomnieć.
Jeżeli znudziły
Was książki o prostej fabule pełne nieskomplikowanych bohaterów to „Portal
zdobiony posągami” może Wam się spodobać. Jeżeli chociaż raz zastanawialiście
się nad ukrytym sensem dzieł Hieronima Boscha czy też podziwialiście gdański
obraz „Sądu Ostatecznego” Hansa Memlinga i uderzyła Was groza bijąca z niego to
z pewnością zagustujecie w twórczości Huberatha. Bowiem „Portal zdobiony posągami”
jest z pewnością książką dla „smakoszy”. Ja sam nie bacząc na kalorie
pochłonąłem całość.
Nie przekonuje mnie ta książka od początku, mimo Twojej dobrej recenzji. Ale o samym Huberathu czytałem dobre rzeczy, więc będzie trzeba się z nim zapoznać.
OdpowiedzUsuńCo się tyczy spoilerowania na okładkach, to jednego czasu Albatros często to robił (Coben, Masteron potwierdzone przeze mnie). Nigdy tego nie zrozumiem.
Właśnie dlatego nigdy nie czytam opisów na okładce :D Za każdym razem obawiam się, że pojawi się tam jakaś bardzo ważna informacja, a tego bym nie zniosła ;) Co do książki, nie przekonuje mnie ona niestety :(
OdpowiedzUsuńOkładki czytam zawsze by wiedzieć czy warto po tą lekturę sięgnąć :D
OdpowiedzUsuńKsiążka wydaje się być ciekawa, więc może kiedyś przeczytam xD
mlwdragon.blogspot.com
A ja bede dalej stał przy stanowisku, ze warto po nia sięgnąć ;). Lubie takie zakręcone klimaty. Zachęcam do przeczytania "Miasta pod skałą" tego autora. Zdecydowanie lepsze od "Portalu". Warto dac Huberathowi szanse :)
OdpowiedzUsuńwidziałam ją w biedronce ostatnio i długo zastanawiałam się nad kupnem. Za długo. Ktoś mi wykupił, ale chyba skuszę się następnym razem ;)
OdpowiedzUsuńStrasznie nie lubię, gdy opis z tylnej okładki zdradza kluczowe elementy. Odnoszę wrażenie, że ostatnimi czasy zdarza się to coraz częściej. Tylko czemu ma to służyć ?
OdpowiedzUsuń