Seria
przygód Harrego Pottera to jedna z najważniejszych w moim życiu.
Nie będę ukrywał, że dojrzewałem w atmosferze „potteromani”.
Z niecierpliwością oczekiwano premiery kolejnych tomów, a w nocy
poprzedzającej ukazanie się następnej książki przed księgarniami
ustawiały się olbrzymie kolejki. Był to ewenement, którego
dzisiaj chyba już nie sposób doświadczyć oraz powtórzyć.
Chociaż noc premiery „Przeklętego dziecka” pełna była
atrakcji i eventów dla fanów czarodzieja, jednak jak dla mnie nie
było to to samo co kiedyś. Może jestem już na to za stary?
Muszę
Wam powiedzieć, że spodziewałem się tego iż ”Insygnia Śmierci”
nie będą ostatnią książką z tego uniwersum. Nie spodziewałem
się, że zamiast powieści otrzymamy scenariusz sztuki. Do końca
miałem nadzieję, że „Przeklęte dziecko” okaże się jednak
powieścią. Złudzeń pozbawiłem się na długo przed polską
premierą książki, kiedy to miałem okazję trzymać w rękach jej
angielską wersję. Dlatego też, jakoś zbytnio nie „ciągnęło”
mnie do kupna nowej książki Rowling i pewnie gdybym jej nie dostał
to sam szybko bym jej nie kupił. Jednak muszę przyznać, że
pomimo tego iż książka powieścią nie jest to czyta się ją
naprawdę dobrze. Didaskalia doskonale opisują zarówno miejsca
akcji jak i konkretne sytuacje, w których znajdują się
bohaterowie.
Skoro
już o bohaterach mowa... Jak dla mnie nie są to Ci sami
bohaterowie, których pamiętam z poprzednich części. Oczywiście
można tu mówić, że minęło osiemnaście lat od wydarzeń z
siódmego tomu jednak myślę, że nawet upływ czasu nie jest w
stanie tak wpłynąć na człowieka. Harry stał się postacią
„pomnikową”. Niby przeżył swoje, jednak epatuje powagą,
nostalgią i niedostępnością. Zwłaszcza jego dialogi sprawiają,
że nie „czuję” tej postaci. Z kolei Ron przed czterdziestką
stał się jak dla mnie kompletnym idiotą. Zawsze nie był on zbyt
rozgarnięty ale to co wygaduje i jak zachowuje się w „Przeklętym
dziecku” to już szczyt. Hermiona, która wydawała się
najbardziej twardo stąpającą po ziemi z całej grupy, teraz chowa
jeden z najniebezpieczniejszych artefaktów tak, że zdobycie go nie
sprawia problemów fajtłapowatym nastolatkom.
Cała
fabuła „Przeklętego dziecka” nie jest niczym odkrywczym.
Zbudowano ją wokół motywu, który już wiele razy w literaturze
przewijał się. Któż z nas nie czytał o bohaterach, którzy
cofają się w czasie aby spróbować zmienić teraźniejszość? No
właśnie.
Swoją
drogą muszę przyznać Wam, że jestem bardzo ciekaw jak wygląda
samo przedstawienie teatralne. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie
jak jest możliwe wykonanie zarówno tak imponującej scenografii jak
i efektów specjalnych. Pozostaje mi mieć nadzieję, że sztuka
zawita kiedyś na deski polskich teatrów.
„Harry
Potter i Przeklęte dziecko” to z pewnością książka inna od
dotychczasowych przygód „Chłopca, który przeżył”. Pomimo
tego iż w wielu aspektach można jej wytknąć wady to fajnie było
poczuć choć ułamek magii, która towarzyszyła dzieciństwu wielu
fanom tego czarodzieja. Myślę, że każdy powinien ją poznać aby
wyrobić sobie własne zdanie na jej temat. Ilu czytelników tyle
opinii.
Bardzo lubię HP, czytałam go już dwa razy i nie mam zamiaru na tym poprzestać. Natomiast co do tej pozycji... Nie wiem, zobaczy się :)
OdpowiedzUsuńNominowałam Cię do LBA, jeśli masz ochotę to serdecznie zapraszam :)
UsuńWięcej informacji tutaj: http://czarneespresso.blogspot.com/2016/11/liebster-blog-award.html
Czytałam i byłam taka szczęśliwa, że mogę to w ogóle czytać, że nawet te negatywne sprawy mi nie przeszkadzały :)
OdpowiedzUsuńKompletnie nie dla mnie :D
OdpowiedzUsuńKolejny zawiedziony fan.
OdpowiedzUsuńTeż bym z wielką chęcią samą sztukę obejrzał. Aktorzy zapewne skorzystali z możliwości interpretacji własnej - a przynajmniej mam nadzieję, że tak zrobili. Niestety jeśli przelali same kwestie w stosunku 1:1 to jest to fajna bajeczka dla pięciolatków, a szkoda by było. :(
OdpowiedzUsuńSzału mnie ma - dla mnie to po prostu fanfic i tyle. A szkoda...
OdpowiedzUsuń